W ten wyjątkowy czas strzelą miliony korków od szampana, poleją się hektolitry piwa, wina i wódki. Wiemy, że to niezdrowo, że wielu z nas to odchoruje. Ale nie możemy się oprzeć czarowi alkoholu.
Alkohol kojarzy nam się z relaksem, przyjemnością, a nawet euforią. Niewielka ilość sprawia, że rozluźniają nam się mięśnie, nabieramy pewności siebie i łatwiej zawieramy nowe znajomości. Wszystko się jednak zmienia, gdy wypijemy o jeden kieliszek za dużo. Dlaczego?
Zamieszanie w mózgu
Małe cząsteczki etanolu (alkoholu etylowego), wnikając do mózgu, niszczą delikatne błony komórkowe neuronów. To dlatego niektórzy tak „dziwnie” zachowują się pod wpływem alkoholu. Nie można przewidzieć, jak dana osoba na niego zareaguje. Pewna baza jest jednak stała. Etanol tymczasowo zakłóca działania różnych neuroprzekaźników w mózgu, zamiast hamować ich aktywność, pobudza je. To powoduje, że rozluźniają się nam mięśnie i… języki. Alkohol wpływa też na receptory opioidowe, uwalniające endorfiny – cząsteczki szczęścia. Dlatego też picie przynosi nam chwilowe uczucie relaksu, przyjemności, a nawet euforii. Jeśli przekroczymy granicę i sięgniemy po jeden kieliszek więcej, sytuacja się zmienia. Ludzie zapadają się w sobie i nagle czują się bardzo zmęczeni, senni. Jedni kłócą się o byle co, stają się agresywni, niektórzy płaczą. Gdzie jest ta granica?
Według naukowców działanie euforyczne alkoholu osiąga szczyt wokół poziomu alkoholu we krwi 0,5–0,6 promila. To tylko 200 ml wina lub jedno piwo albo dwa kieliszki (40 ml) wódki dla mężczyzny ważącego 70 kg po godzinie od wypicia. Po przekroczeniu tej wartości pozytywne skutki alkoholu ustępują miejsca pogorszeniu nastroju i odbierają nam energię.
Wypity drink powoduje, że rozszerzają się naczynia krwionośne w naszym ciele – przepływ krwi się zwiększa, zwłaszcza w żołądku i skórze. Na chwilę więc alkohol daje nam uczucie miłego rozgrzania. Ale tylko na chwilę i tylko alkohol w małej ilości, bo gdy naczynia krwionośne w skórze się rozszerzają oddają nadmiar ciepła z organizmu. To powoduje gwałtowną utratę ciepła i spadek temperatury ciała. Wyziębieni ludzie pod wpływem dużej ilości alkoholu wpadają w stan hipotermii. Zasypiają na mrozie i… zamarzają.
„Tupot białych mew…”
Mimo że kac jest znany ludzkości od chwili, gdy nasz gatunek po raz pierwszy sięgnął po alkohol, do tej pory naukowcy nie są w stanie do końca zrozumieć jego mechanizmu. Skąd bierze się ten koszmarny ból głowy, nudności, wymioty, uczucie niepokoju? Po latach badań uczeni mają generalnie jedną radę na kaca – nie pić! Tolerancja alkoholu u różnych osób jest bardzo różna. Zależy m.in. od płci, grupy etnicznej, do której należymy, naszych genów, ale także nastroju, samopoczucia danego dnia itp. Tolerancja alkoholu może się też zmieniać z wiekiem. Wszystko wskazuje na to, że nasza odporność na kaca słabnie wraz z wiekiem, podobnie jak zdolność do trawienia mleka. Badania naukowe zdają się potwierdzać, że wystąpienie kaca, zależy w dużej mierze od zawartości ubocznych produktów procesu fermentacji w alkoholu. Kolorowe alkohole zawierają ich więcej, przez co bardziej nam szkodzą. Dla przykładu bezbarwne napoje alkoholowe z wysoką zawartością etanolu – jak wódka czy dżin, rzadziej powodują kaca niż brandy czy czerwone wino. Według badań najbardziej kacogenny jest burbon, dalej w kolejności: koniak, czerwone wino stołowe, rum, wysokiej jakości wino czerwone wytrawne, białe wino i dżin. Niemal bezkarnie można się za to raczyć czystym spirytusem. To, co nam w piciu szkodzi najbardziej, to nie tyle sam czysty spirytus (etanol), ile zanieczyszczenia innymi frakcjami alkoholi, zwłaszcza metanolem, a także tym wszystkim, co jeszcze wyprodukują drożdże: fenolami, aldehydami, ketonami czy estrami.
Piwny mięsień
Za naszą słabość do alkoholu płacimy nie tylko kacem, ale też dodatkowymi kilogramami. Alkohol dostarcza nam bowiem sporo kalorii. Najmniej kaloryczne są alkohole czyste. Najbardziej – kolorowe drinki z sokiem i napojami gazowanymi. Pół litra 4% piwa to ponad 180 kcal. Cztery piwa wypite podczas jednej imprezy to tyle samo kalorii co dwa i pół hamburgera. Mały dżin (20 ml) to ponad 50 kcal, kieliszek szampana – 90 kcal (tyle samo co średnie jabłko), nieduży kieliszek wytrawnego wina dostarcza 130 kcal (kilka kostek czekolady), 30 ml brandy lub whisky to ok. 65 kcal, lampka koniaku (50 ml) – ok. 160 kcal, kieliszek wódki (50 ml) oznacza 110 kcal. Do tego dochodzą tradycyjne alkoholowe przekąski: chipsy, orzeszki, paluszki. Jeśli ktoś trzymał się w święta i nie objadał potrawami i ciastami, to w jedną porządnie zakrapianą imprezę sylwestrową niewątpliwie nadrobi zaległości.
Opłakane skutki mieszania
Lepiej najpierw wypić piwo, a potem wino – w myśl zasady od najniższych do najwyższych procentów. Tak głosi popularny pogląd. To mit. Z chemicznego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia, czy mieszając alkohole najpierw pijemy wino czy piwo. To, czy będziemy po alkoholu chorować, zależy jedynie od ilości spożytego alkoholu i od naszych genów. Wytłumaczenie tego mitu może być takie, że kiedy najpierw pijemy wino (które jest mocniejsze od piwa), zawarty w nim alkohol „znieczula” nas i piwa wypijamy więcej. Skłonność do wyjątkowo ciężkiego kaca jest po części dziedziczna. Szybciej upija też picie na pusty żołądek. Posiłek – najlepiej o sporej zawartości tłuszczu, bogaty w białka – zjedzony ok. godzinę przed imprezą pozwala organizmowi na eliminację alkoholu 45% szybciej, niż gdyby żołądek był pusty. Naukowcy uważają, że gdy jesteśmy najedzeni, to także wątroba radzi sobie lepiej z usuwaniem alkoholu.
Uwaga na słomkę i kawę!
Gdy piejmy przez słomkę, dłużej przetrzymujemy alkohol w ustach, co sprawia, że część alkoholu zaczyna się wchłaniać już w błonie śluzowej jamy ustnej. Omijając żołądek, alkohol szybciej przenika do krwi. Może nas nieco pobudzić kofeina, ale nie obniży stężenia alkoholu zawartego we krwi. Co więcej, filiżanka kawy może spowodować, że trudniej będzie danej osobie przyjąć do wiadomości, że wypiła za dużo… Mieszanie kawy z alkoholem powoduje, że nasze reakcje stają się wyjątkowo szybkie. Ciało nie nadąża za myślą. Jesteśmy wyjątkowo niezgrabni, pobudzeni przez kofeinę.
To… na drugą nóżkę!
Aby dobrze się bawić, ważne są przerwy między jednym a drugim kieliszkiem. Powinny trwać co najmniej 20 minut, żeby część alkoholu zdążyła już się znaleźć we krwi – to powoduje, że na bieżąco czujemy, czy mamy już dość. Picie jednego „strzału” za drugim może w mgnieniu oka odłączyć nas od prądu.
Alkohol etylowy szybko wchłania się z przewodu pokarmowego. Już w ciągu 5–10 minut można go wykryć we krwi. Po 15 minutach mamy w niej połowę tego, co wypiliśmy. Alkohol hamuje również produkcję wazopresyny, hormonu antydiuretycznego. Wazopresyna zmniejsza przedostawanie się wody do moczu. Po kilku drinkach, kiedy jej brakuje, woda nie jest zatrzymywana w dostatecznych ilościach. Zaczynamy częściej odwiedzać toaletę i męczy nas pragnienie. Odwodnienie pociąga za sobą osłabienie i lekkie otumanienie. Równoległe spożycie alkoholu obniża też poziom cukry we krwi, co przekłada się dodatkowo na zamroczenie i osłabienie mięśni. Wraz z moczem wypłukujemy z organizmu cenne elektrolity – sód, potas, magnez, które są niezbędne do prawidłowego działania układu nerwowego.
Kochanie nie pij tyle…
Kobiety są bardziej narażone na alkoholowe uszkodzenie wątroby. Po wypiciu tej samej ilości mają wyższe stężenie alkoholu we krwi niż mężczyźni. Gorzej go metabolizują i ma to niewiele wspólnego z tym, że są statystycznie mniejsze od mężczyzn. Chodzi o przemiany biochemiczne, które różnią się efektywnością u obu płci. Na szybszy rozwój alkoholowego uszkodzenia wątroby może mieć wpływ odmienna gospodarka hormonalna. Codzienne picie dwóch, trzech butelek piwa czy kieliszków wina w miarę szybko prowadzi do marskości wątroby. Nie trzeba na to czekać latami, choć oczywiście są różnice osobnicze.
Źródło: tylkozdrowie/zdrowiegazeta.pl